Ogień Ducha Świętego płonie, ale nie spala. Powoduje on jednakże przemianę, dlatego musi coś zniszczyć w człowieku, zgorzeliny, które go niszczą i przeszkadzają w jego relacjach z Bogiem i bliźnim. Ten skutek Bożego ognia nas trwoży, lękamy się być „zgorzałymi”, wolimy pozostać takimi jakimi jesteśmy. Zależy to od faktu, że często nasze życie ustawia się według logiki „mieć”, posiadania, a nie dawania się. Wiele osób wierzy w Boga, podziwia postać Jezusa Chrystusa, ale gdy przychodzi potrzeba utracenia czegoś z siebie, cofają się, lękają się wymagań wiary. (...)  Drodzy bracia i siostry, stale potrzebujemy słyszeć to, co Pan Jezus często powtarzał swoim przyjaciołom: „Nie lękajcie się!”. Jak Szymon Piotr i inni, musimy pozwolić, by Jego obecność i łaska przemieniły nasze serce, stale będące przedmiotem ludzkich słabości. Musimy nauczyć sie uznawać, że tracić coś, nawet siebie samych dla Boga prawdziwego, Boga miłości i życia, to w gruncie rzeczy zyskiwać, odnajdywać się jeszcze pełniej.

Spojrzenie Matki przychodzi z pomocą w sytuacjach bezradności. Wychowawca pragnie, by jego trud wydał owoce, musi jednak liczyć się z tym, że nie wszystko zależy od niego. Może to prowadzić do zniechęcenia, a nieraz do pokusy poddania się przekonaniu, że już nic nie da się zrobić. Źródłem nadziei i nowych sił jest wtedy modlitwa za wychowanków, także ta zanoszona razem z Maryją, która uwierzyła, że „dla Boga nie ma nic niemożliwego” (Łk 1,37).

«Troszczmy się o siebie wzajemnie, by się zachęcać do miłości i do dobrych uczynków» (Hbr 10, 24)

Wielki Post ponownie daje nam sposobność do refleksji nad tym, co stanowi centrum życia chrześcijańskiego – miłością. Jest to bowiem odpowiedni czas, abyśmy z pomocą Słowa Bożego i sakramentów odnowili naszą drogę wiary, zarówno osobistą, jak i wspólnotową. Jest to droga pod znakiem modlitwy i dzielenia się, milczenia i postu, w oczekiwaniu na radość paschalną.

W tym roku chciałbym przedstawić parę myśli w świetle krótkiego tekstu biblijnego, zaczerpniętego z Listu do Hebrajczyków: «Troszczmy się o siebie wzajemnie, by się zachęcać do miłości i do dobrych uczynków» (10, 24).

Święty Jan Paweł II w czasie swej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny w 1979 r. powiedział na Jasnej Górze: „Tutaj zawsze byliśmy wolni”. Dobry wychowawca nie chce uzależniać wychowanka od siebie, ale pragnie doprowadzić dziecko do mądrego korzystania z wolności. Maryja jest nauczycielką, która dysponuje takim właśnie programem wychowawczym. Wypływa on z samego serca Ewangelii.

Papież Franciszek, podsumowując swój pobyt w naszej Ojczyźnie z okazji Światowych Dni Młodzieży, nawiązał do wizyty na Jasnej Górze: „Przed obrazem Matki Bożej otrzymałem dar spojrzenia Matki”. Obecni w jasnogórskiej kaplicy czują na sobie wzrok Matki. Jest to spojrzenie, które wydobywa z tłumu i podnosi w górę, bo Matka zawsze umie zobaczyć w swych dzieciach dobro.

W centrum procesu wychowania stoi człowiek. Nie jest on jedynie przedmiotem formowania, ale uczestnikiem dialogu, który kształtuje obie strony – wychowawcę i wychowanka. Rodzice i nauczyciele wiedzą, że wiele mogą się nauczyć od swoich dzieci i wychowanków.

Chrześcijanin nie myśli po heglowsku, według czego prawdziwą modlitwą poranną byłby przegląd prasy, z którego można się dowiedzieć, gdzie właśnie tkwi duch świata; szczyt „ducha świata” nie jest dla chrześcijan konieczny, ani też szczyt poznania i prawdy, ponieważ historia nie stanowi dla nich po prostu koniecznego postępu ku lepszemu, lecz wydarzenie wolności, zmaganie się ze soba przeciwstawnych wolności. W tym sensie synod powraca do myśli Augystyna, że cała historia jest sporem dwóch miłości: miłości Boga aż do pogardy siebie i miłości siebie samego aż do pogardy Boga. A skoro tak, to tylko wychowanie może prowadzić do miłości, także do zdolności rozróżniania „znaków czasu”, które są wyrazem dwojakiej miłości.

Jakie miejsce zajmuje właściwie krzyż w wierze w Jezusa jako Chrystusa? (...) Wielu chrześcijanom, a zwłaszcza tym, którzy niedokładnie znają swą wiarę, wydaje się, jakoby krzyż należało rozumieć w ramach pewnego mechanizmu naruszonego i przywróconego prawa. Miałaby to być forma, w jakiej nieskończenie obrażona sprawiedliwość Boga została przejednana przez nieskończonej wartości zadośćuczynienie. (...) Na podstawie niektórych pobożnych tekstów nasuwa się wyobrażenie, że chrześcijańska wiara w krzyż przedstawia sobie tak surowo sprawiedliwego Boga, iż wymagał złożenia w ofierze człowieka, złożenia w ofierze własnego Syna. I ze zgrozą odwracamy się od sprawiedliwości, której ponury gniew czyni niewiarygodnym posłannictwo miłości.