Bądźmy świadkami miłości
1. „Oto Matka twoja”

 

Przyjechaliśmy do Częstochowy w ramach 13. pielgrzymki Ruchu Rodzin Nazaretańskich, aby spotkać się z naszą duchową Matką. Przed Jej obliczem w cudownej ikonie jasnogórskiej każdy z nas mógł ponowić swoje osobiste zawierzenie się Jej: Matce Boga, Matce Kościoła i Matce naszej. Każdy uczynił to w sposób jedyny i niepowtarzalny, najbardziej osobisty, gdyż dla matki każde dziecko jest jedyne na świecie. A jednocześnie głęboko doświadczamy, że to oddanie się Maryi łączy nas we wspólnotę, w duchową rodzinę. Jesteśmy wspólnotą Jej dzieci. Dzięki temu w naszym oddaniu się Jej możemy się wzajemnie wspierać. Jako dzieci Maryi jesteśmy także związani niewidzialnym więzami ze wszystkimi, którzy się Jej powierzają na całym świecie a także z tymi, którzy doszli już do niebieskiej ojczyzny. Mamy prawo wierzyć, że towarzyszy nam duchowo Jej wielki czciciel, Sługa Boży, Ojciec Święty Jan Paweł II. Przypomnijmy sobie jego słowa wypowiedziane w Fatimie, 13 maja 1984 r., w rocznicę zamachu na Placu św. Piotra:
Kiedy Chrystus odszedł z tego świata, dał swej Matce człowieka, ludzką istotę, by stał się on dla Niej jak syn: Jana. Jego Jej zawierzył. I w konsekwencji tego oddania i tego zawierzenia Maryja stała się matką Jana. Matka Boga stała się matką człowieka. Od tej godziny Jan „wziął Ją do siebie” i stał się ziemskim stróżem Matki swego Mistrza; synowie bowiem mają prawo i obowiązek troszczyć się o swe matki. Jan stał się z woli Chrystusa synem Matki Boga. I w Janie każda ludzka istota stała się Jej dzieckiem.
Od chwili, kiedy Jezus umierając na krzyżu, powiedział do Jana: „Oto Matka twoja”, od chwili, kiedy „uczeń wziął Ją do siebie”, realizuje się w historii niezmierzone duchowe macierzyństwo Maryi. Macierzyństwo oznacza troskę o życie dziecka. Ponieważ Maryja jest Matką nas wszystkich, Jej troska o życie człowieka jest powszechna. Troska matki obejmuje w pełni całe dziecko. Macierzyństwo Maryi ma swój początek w matczynej trosce o Chrystusa. W Chrystusie, u stóp krzyża, przyjęła Jana, a w Janie przyjęła w pełni nas wszystkich. Maryja obejmuje nas szczególną troskliwością w Duchu Świętym. Dlatego macierzyństwo duchowe Maryi jest udziałem w mocy Ducha Świętego, „Ożywiciela”.
(J 3,5-6)
Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego.
To, co się z ciała narodziło, jest ciałem, a to, co się z Ducha narodziło, jest duchem.

Niepokalane Serce Maryi, otwarte słowami: „Niewiasto, oto syn twój!”, jest duchowo zjednoczone z sercem Jej Syna, otwartym włócznią żołnierza. Serce Maryi zostało otwarte przez tę samą miłość do człowieka i do całego świata, którą Chrystus umiłował człowieka i świat, oddając się za nich na krzyżu, aż Jego sercu zadała cios włócznia żołnierza. Poświęcenie świata Niepokalanemu Sercu Maryi oznacza przybliżenie się, przez wstawiennictwo Matki, do źródła życia wytryskającego z Golgoty. Tak więc wzywa nas Ona. Wzywa nas nie tylko do nawrócenia; wzywa nas do przyjęcia Jej macierzyńskiej pomocy w naszym powrocie do źródła odkupienia. Poświęcenie się Maryi oznacza przyjęcie Jej pomocy w ofiarowaniu nas samych i całej ludzkości Temu, który jest święty, nieskończenie święty; oznacza przyjęcie Jej pomocy - przez uciekanie się do Jej macierzyńskiego serca, które otworzyło się pod krzyżem na miłość do każdej ludzkiej istoty.
(Łk 2,35)
A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu.

1. Co oznacza dla mnie: być duchowym dzieckiem Maryi?
2. Czy osobiście doświadczam, że zawierzenie Maryi tworzy szczególne więzi między Jej duchowymi dziećmi w rodzinie, w RRN, w parafii, w Kościele (w innych miejscach...)?
3. W jaki sposób Maryja otwiera mnie na miłość płynącą z Krzyża?

pobierz plik

 

Bądźmy świadkami miłości
2. Św. Józef wzorem przyjęcia Maryi do siebie


W jaki sposób stanąć przed Maryją, aby jak najszerzej otworzyć dla Niej nasze serca, abyśmy jak najowocniej przyjęli Ją do naszego życia? Syn Boży zechciał połączyć szczególną więzią swoją Matkę ze św. Józefem, aby jako człowiek móc wzrastać w komunii ich wzajemnej miłości. Bóg przygotował serce Józefa do życia we wspólnocie z Maryją poddając go trudnej próbie już na samym początku tej drogi:
Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie (Mt 1,18-19).
Św. Bernard z Clairvaux, jeden z największych czcicieli Maryi, w ślad za długą tradycją wyjaśnia, że Józef dowiedział się o błogosławionym stanie Maryi najprawdopodobniej od Niej samej wkrótce po zwiastowaniu. Szczerość i najgłębsza wspólnota serc, wartości podstawowe dla każdego małżeństwa, z całą pewnością musiały charakteryzować to najdoskonalsze małżeństwo – oczywiście z zachowaniem całego szacunku wobec niepojętości Bożej tajemnicy i tego, co w niej jest niewyrażalne. Józef zdecydował się na oddalenie Maryi, bo sam chciał usunąć się dyskretnie z Jej życia. Dlaczego powziął taką myśl? – gdyż „był człowiekiem sprawiedliwym”. Chrystus sam wyjaśnia nam, kto jest sprawiedliwy w Jego oczach: Nie zadowolony z siebie faryzeusz, oskarżający i wywyższający się nad innych, ale celnik, który nie śmiał wejść do świątyni i wznieść oczu ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika” – i dzięki temu odszedł usprawiedliwiony (por. Łk 18, 10-14.). Sprawiedliwy jest ten, kto z bojaźnią i pokorą staje wobec Bożej tajemnicy. Podobnie jak Mojżesz, który słysząc głos Jahwe, rozbrzmiewający z gorejącego krzewu, zdjął sandały z nóg, padł na twarz i zakrył swoje oblicze. Podobnie jak Szymon – późniejszy Piotr, gdy zaszokowany po cudownym połowie ryb prosił: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk 5, 8). Podobnie jak setnik, kiedy mówił: „Panie, nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój” (Mt 8, 8).
Sprawiedliwy to także ten, kto wierzy niezachwianie Bożym obietnicom nawet „wbrew nadziei”, tak jak Abraham, ojciec naszej wiary. Uwierzył on, że Bóg może dokonać rzeczy po ludzku niemożliwych, że nie ma dla Niego sytuacji bez wyjścia i to poczytano mu za sprawiedliwość (Por. Rz 4, 17-22).
Sprawiedliwy Józef pojął, że w jego małżonce sam Bóg dokonał swojego dzieła. Nie pytał jego, Józefa, o zgodę, nie prosił o radę. Zatem z bojaźnią i w poczuciu niegodności, choć z bólem serca, postanowił usunąć się wobec niepojętej tajemnicy. Nie był to lęk wywołany grzechem czy niewiernością, ale święty lęk przed Bożym majestatem. Akt wielkiej pokory i uniżenia, i związana z nim decyzja: nie jestem godzien, muszę się oddalić. Jednocześnie serce nam podpowiada, że ta decyzja, choć pełna cierpienia, nie mogła być owocem rozpaczy czy utraty poczucia sensu. Wręcz przeciwnie, była ufnym, dziecięcym powierzeniem całej przyszłości Ojcu w niebie, który wie czego nam potrzeba, wpierw zanim Go poprosimy (por. Mt 6, 8). Czyż słowa anioła: „Nie bój się wziąć do siebie Maryi” nie były Bożą odpowiedzią na pokorę i ufność Józefa? Czy Bóg - który w nowy sposób dał mu jego małżonkę, tę, którą wcześniej Józef wybrał idąc za naturalnym poruszeniem serca, czy Bóg, który powierzył mu niezwykłe Dziecię - nie przygotował Józefa do tego daru przez bolesną próbę uniżenia i wiary?
Jesteśmy przekonani, że św. Józef, tak blisko związany z Maryją, towarzyszy nam w sposób szczególny. Wierzymy, że zaprasza nas, abyśmy naśladowali jego postawę, z jaką przyjął do siebie Maryję wraz z obecną w Niej Tajemnicą Boga: abyśmy stanęli wobec tej Tajemnicy na jego wzór, jako prawdziwie ubodzy w duchu i jak pełne ufności dzieci.

1. Czy był taki czas w moim życiu, kiedy Pan Bóg poddał próbie moją duchową relację z Maryją?
2. W jaki sposób mogę praktycznie naśladować uniżenie św. Józefa w relacji do Maryi?
3. Co pomaga mi ufać, że Maryja zawsze mnie przyjmuje (np. gdy widzę swe słabości lub grzech)?

plik

 

Bądźmy świadkami miłości
3. Bóg kształtuje nas przez wydarzenia we wspólnocie kościelnej


Co może nam pomóc w naśladowaniu postawy św. Józefa wobec Maryi? Jak niegdyś św. Józefa, podobnie i dziś nas Bóg kształtuje przez wydarzenia, czasem nieoczekiwane i stające w poprzek naszych życiowych planów. Czyż nie uczynił podobnie przez wydarzenia mające miejsce w naszym Ruchu, które dla wielu z nas były bardzo bolesne i upokarzające, trudne do przyjęcia, może rodzące bunt, i które ciągle mogą wydawać się niezrozumiałe? Udajmy się po radę do Sługi Bożego Jana Pawła II. Ten, który wprowadził Kościół w trzecie tysiąclecie przygotowywał nas do tego jubileuszu przez niezwykły rachunek sumienia. Oto jego słowa:
«Błogosławiony jesteś, Panie, Boże naszych przodków. Tak, zgrzeszyliśmy i popełniliśmy nieprawości, opuszczając Ciebie. Okazaliśmy się przewrotni we wszystkim, a przykazań Twoich nie słuchaliśmy». Tak modlili się Żydzi po wygnaniu, biorąc na siebie winy popełnione przez przodków. Kościół idzie w ich ślady i prosi o przebaczenie również historycznych win swych synów. Dlatego w liście apostolskim Tertio millennio adveniente prosiłem, aby pod koniec drugiego tysiąclecia «Kościół w sposób bardziej świadomy wziął na siebie ciężar grzechu swoich synów, pamiętając o wszystkich tych sytuacjach z przeszłości, w których oddalili się oni od ducha Chrystusa i od Jego Ewangelii i zamiast dać świadectwo życia inspirowanego wartościami wiary, ukazali światu przykłady myślenia i działania, będące w istocie źródłem antyświadectwa i zgorszenia» (n. 33).
Owa prośba o przebaczenie nie ma być przejawem fałszywej pokory ani przekreśleniem liczących dwa tysiące lat dziejów Kościoła, pełnych zasług na polu miłosierdzia, kultury i świętości.
Mam przede wszystkim na myśli bolesną rzeczywistość podziału chrześcijan. Rozdarcie, do jakiego doszło w przeszłości, z pewnością z winy obu stron, nadal stanowi skandal wobec świata. Następny akt skruchy dotyczy przyzwolenia na stosowanie w służbie prawdy metod nacechowanych nietolerancją, a nawet przemocą (por. Tertio millennio adveniente, 35). Nawet jeśli wielu działało w dobrej wierze, z pewnością nie była zgodna z duchem Ewangelii myśl, że prawdę należy narzucać siłą. Prośba o przebaczenie obejmuje również to wszystko, co zostało pominięte lub przemilczane z powodu słabości lub błędnej oceny, co zostało dokonane lub wypowiedziane w sposób niezdecydowany lub nieodpowiedni.
W obliczu tych i innych spraw, «okoliczności łagodzące nie zwalniają Kościoła od obowiązku wyrażenia głębokiego ubolewania z powodu słabości licznych swoich synów, którzy zniekształcili jego oblicze i nie pozwolili mu być doskonałym odzwierciedleniem wizerunku jego ukrzyżowanego Pana, niezrównanego świadka cierpliwej miłości i pokornej łagodności» (tamże) (Kościół prosi o przebaczenie win swoich synów. Audiencja generalna 1.09.1999).
Czy te słowa w jakiś przedziwny sposób nie są nam bliskie? Czy nie są dla nas światłem? Ojciec Święty mówi nam, że chrześcijanin nie może stanąć z boku wobec zgorszenia, które dokonało się w jego wspólnocie. Dlaczego? Gdyż Chrystus, ofiarowujący się nam w Eucharystii, czyni nas cząstką swojego mistycznego Ciała. Kościół, a nawet cała ludzkość, jest tajemniczym organizmem, w którym łączą nas z innymi żywotne, choć niewidzialne więzy. Uczy nas o tym papież Pius XII:
Jeżeli zaś Kościół jest ciałem, musi być czymś jednym i niepodzielnym według słów św. Pawła  „Wszyscy jednym ciałem jesteśmy w Chrystusie” (Rz 12, 5). A przecież ciało wymaga też wielkiej liczby członków, które tak są ze sobą spojone, iżby mogły nawzajem się wspomagać. I podobnie jak bywa w tym śmiertelnym organizmie naszym, że gdy jeden członek cierpi, wszystkie inne z nim współboleją, a zdrowe członki śpieszą chorym z pomocą, tak samo i w Kościele świętym poszczególne członki nie żyją wyłącznie tylko dla siebie, lecz innym także pomagają (enc. Mystici Corporis, 14).

1. Jak żyję prawdą, że jestem cząstką Kościoła (powszechnego, diecezjalnego, parafialnego, wspólnoty RRN, domowego...), odpowiedzialną za jego dzieje i przyszłość?
2. Czy potrafię we wspólnocie kościelnej przekroczyć skupianie się na sobie i swoich krzywdach?
3. Co czynię, aby przezwyciężyć podziały, naprawić zniekształcenia oblicza Kościoła?
4. Czy sam kiedyś doświadczyłem pomocy ze strony członków Kościoła w moich duchowych trudnościach i chorobach?

pobierz plik

 

Bądźmy świadkami miłości
4. Rozpoczynać odnowę od siebie


Jan Paweł II uczy nas, że nie możemy stanąć z boku wobec problemów naszej kościelnej wspólnoty. Ale wobec tego co oznacza jego wezwanie, aby wziąć na siebie ciężar win (por. temat 3)? Z pewnością nie chodzi o jakieś niesprawiedliwe przenoszenie odpowiedzialności na niewinnego. Ani o tak powszechne dziś „usprawiedliwianie się” jednych poprzez wzbudzanie poczucia winy, nawet fałszywego,  u innych. Niech przewodnikiem i nauczycielem będzie nam ciągle Ojciec Święty:
Sytuacja — a więc także instytucja, struktura, społeczeństwo — nie jest sama przez się podmiotem aktów moralnych; dlatego nie może być sama w sobie dobra lub zła. Na dnie każdej sytuacji grzechu znajdują się zatem zawsze osoby, które grzech popełniają. Jest to tak dalece prawdziwe, że gdy dana sytuacja może być zmieniona pod względem strukturalnym i instytucjonalnym, to w rzeczywistości taka zmiana okazuje się niepełna, krótkotrwała, a w ostateczności daremna i nieskuteczna — i nawet przynosząca odwrotny skutek — jeśli nie towarzyszy jej nawrócenie osób bezpośrednio czy pośrednio za tę sytuację odpowiedzialnych. (Reconciliatio et paenitentia, 16)
Grzech osobisty ma zawsze wymiar społeczny. Obrażając Boga i szkodząc samemu sobie, grzesznik jest również odpowiedzialny za złe świadectwo i negatywny wpływ wywierany przez jego postępowanie. Nawet wtedy, gdy grzech ma charakter wewnętrzny, powoduje pogorszenie sytuacji człowieka i pomniejsza wkład, który każdy powinien wnieść do duchowego postępu wspólnoty ludzkiej.
Oprócz tego, grzechy poszczególnych osób umacniają te formy grzechu społecznego, które są owocem nagromadzenia się licznych win osobistych. Rzeczywistą odpowiedzialność ponoszą oczywiście osoby, jako że struktura społeczna jako taka nie jest podmiotem czynów moralnych. (Przezwyciężać osobisty grzech i «struktury grzechu». Audiencja generalna 25.08.1999)
Chrystus uczy, że nie ma nic nieczystego, co z zewnątrz wchodzi w człowieka (por. Mk 7, 15). Zło w świecie ma zawsze źródło w chorobie ludzkiego serca. Ujawnia się ono pod wieloma postaciami, przede wszystkim jako rozłam i niezgoda. Aby je uleczyć, trzeba uleczyć ludzkie serce. W tym procesie należy zawsze rozpoczynać od siebie. Pan Jezus mówi o tym jednoznacznie: „wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka swego brata” (Łk 6, 42). A jednocześnie chodzi o coś najbardziej podstawowego dla nowego prawa Ewangelii – pełną miłości troskę o brata:
Bracia, a gdyby komu przydarzył się jaki upadek,
wy, którzy pozostajecie pod działaniem Ducha,
w duchu łagodności sprowadźcie takiego na właściwą drogę.
Bacz jednak, abyś i ty nie uległ pokusie.
Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe. (Ga 6, 1-2)
Serce, które nie umie okazać tej troski, nie rozumie Ewangelii. Takie było serce starszego brata z przypowieści o synu marnotrawnym. Jan Paweł II nie waha się utożsamić jego postawy z grzechem Jonasza, który «polegał na tym, że to mu „nie podobało się ... i oburzył się”, gdyż Bóg jest „łagodny i miłosierny, cierpliwy i pełen łaskawości, litujący się nad niedolą”» (Reconciliatio et paenitentia, 6).
Przypowieść ukazuje również starszego brata, który odmawia udziału w uczcie. Wyrzuca młodszemu jego ucieczkę, zaś ojcu — przyjęcie zgotowane marnotrawnemu synowi, podczas gdy jemu, uległemu i pracowitemu, wiernemu wobec ojca i domu, nigdy nie pozwolono — jak mówi — zabawić się z przyjaciółmi. Oznacza to, że nie pojmuje dobroci ojca. A dopóki ten brat, zbyt pewny siebie i swych zasług, zazdrosny i pogardliwy, pełen goryczy i gniewu, nie nawraca się i nie jedna z ojcem i bratem, Uczta nie jest jeszcze w pełni świętowaniem spotkania i odnalezienia. (Reconciliatio et paenitentia, 6)
Wiemy jednakże, że Bóg „bogaty w miłosierdzie” (Ef 12, 4), jak ojciec z przypowieści, nie zamyka serca dla żadnego ze swych synów. Oczekuje na nich, szuka ich, odnajduje tam, gdzie odmowa udziału we wspólnocie więzi ich w odosobnieniu i podziale, wzywa ich, by gromadzili się wokół Jego stołu w świątecznej radości przebaczenia i pojednania. (tamże, 10)

1. Czy nie uciekam od postawy osobistego nawrócenia przez obciążanie winą instytucji i struktur?
2. Czy potrafię uświadomić sobie przez co umniejszam mój wkład w dobro wspólnoty kościelnej?
3. Jak reaguję, gdy jestem świadkiem słabości i grzechów innych?
4. Czy mam nadzieję na świętość tego, kto mnie zranił i cieszę się, gdy jest blisko Ojca?

pobierz plik