(...) Dlaczego jestem w Kościele? Czy jestem w Kościele podobnie jak w klubie sportowym, w stowarzyszeniu kulturalnym itp., gdzie rozwijam swoje zainteresowania, a kiedy już mi nie odpowiadają, odchodzę; czy też należenie do Kościoła jest czymś głębszym?» Ja bym powiedział, że ważne jest uświadomienie sobie, że być w Kościele to nie to samo co być w jakimś stowarzyszeniu, ale być w sieci Pana, którą On wyciąga  dobre i złe ryby z wód śmierci na ziemię życia. Być może w tej sieci znalazłem się właśnie obok złych ryb i czuję to, ale prawda jest taka, że nie jestem tam ze względu na jedne albo na drugie, ale dlatego, że jest to sieć Pana; jest to coś innego od wszystkich ludzkich stowarzyszeń – to rzecz dotycząca podstawy mojego bytu.

Czym więc w tej perspektywie jest akt wiary? Jest odpowiedzią człowieka na Objawienie Boga, który daje się poznać, który ukazuje swój plan upodobania; jest to używając określenia św. Augustyna, danie się porwać Prawdą, która jest Bogiem, tą Prawdą, która jest Miłością. Dlatego św. Paweł podkreśla, że Bogu, który objawił swoją tajemnicę powinniśmy okazać „posłuszeństwo wiary” (Rz 16,26, por 1,5; 2 Kor, 10, 5-6), postawę poprzez którą, jak mówi II Sobór Watykański „człowiek w sposób wolny całkowicie powierza się Bogu, ofiarowując «Bogu objawiającemu pełne poddanie umysłu i woli» oraz ochotnie przyjmując udzielone przez Niego Objawienie” (Konst. dogmatyczna Dei Verbum, 5). Posłuszeństwo nie jest aktem przymusu, lecz powierzeniem się oceanowi Bożej dobroci. Wszystko to prowadzi do zasadniczej przemiany sposobu odnoszenia się do całej rzeczywistości, wszystko pojawia się w nowym świetle; chodzi tu o prawdziwe „nawrócenie”, „przemianę mentalności”, ponieważ Bóg, który objawił się w Chrystusie i pozwolił poznać swój plan miłości, porywa nas, przyciąga nas do siebie, staje się sensem podtrzymującym nasze życie, skałą, na której może ono się opierać. 

Myśl o podarowaniu siebie, o ofiarowaniu, znajduje się w centrum liturgii i przywołuje w naszej świadomości pierwotny dar Bożego Narodzenia: w tę świętą noc Bóg stając się ciałem, zechciał stać się darem dla ludzi, dał nam samego siebie, przyjął nasze człowieczeństwo, aby dać nam swoją boskość. Jest to wielki dar. Także w naszym obdarowywaniu się nawzajem nie jest ważne czy prezent jest bardziej czy mniej kosztowny; ci, którzy nie potrafią podarować trochę siebie samego, zawsze dają zbyt mało; co więcej, czasami dar serca i obowiązek podarowania siebie próbuje się zastąpić pieniędzmi i rzeczami materialnymi. Tajemnica Wcielenia pokazuje nam, że Bóg tak nie uczynił: On nie podarował nam „czegoś”, lecz darował samego siebie w swoim Jednorodzonym Synu. Tutaj znajdujemy wzór naszego obdarowywania, aby naszymi relacjami, szczególnie tymi najważniejszymi kierowały  bezinteresowność i miłość.

Potrzebujemy nie tylko chleba materialnego, ale także miłości, sensu i nadziei, pewnego fundamentu, solidnych podstaw, które pomogłyby nam żyć z autentycznym sensem także w kryzysie, w ciemnościach, w trudnościach i codziennych problemach. Wiara daje nam właśnie to; jest ufnym zawierzeniem pewnemu „Ty”, które jest Bogiem, który daje mi jakąś inną pewność, choć nie mniej solidną od tej, która pochodzi z dokładnego obliczenia lub nauki. Wiara nie jest zwykłą intelektualną zgodą człowieka na szczególne prawdy dotyczące Boga; jest aktem, poprzez który swobodnie powierzam się Bogu, który jest Ojcem i mnie kocha; jest posłuszeństwem „Ty”, dającemu mi nadzieję i ufność.

Wiara jest rzeczywiście spotkaniem z Bogiem, który mówi i działa w historii, który przekształca nasze codzienne życie, przemieniając w nas mentalność, oceny wartościujące, konkretne wybory i działania. Nie jest iluzją, ucieczką od rzeczywistości, wygodnym schronieniem, sentymentalizmem, ale zaangażowaniem całego życia i jest głoszeniem Ewangelii, Dobrej Nowiny, która potrafi wyzwolić całego człowieka. Chrześcijanin, wspólnota, którzy będą aktywni, wierni względem zamysłu Boga, który pokochał nas jako pierwszy, stanowią uprzywilejowaną drogę dla ludzi pogrążonych w obojętności czy też wątpliwościach odnośnie do swego życia i działania. 


(...) Drodzy przyjaciele, obraz świętych co pewien czas przedstawiany jest w formie karykaturalnej i wypaczonej, jak gdyby bycie świętym oznaczało bycie nierzeczywistym, naiwnym i pozbawionym radości. Nierzadko sądzi się, że świętym jest tylko ten, kto dokonuje czynów ascetycznych i moralnych na najwyższym poziomie i że dlatego z pewnością można go czcić, ale w żadnym nie naśladować w swoim życiu. Jakże mylący i zniechęcający jest taki pogląd! Nie ma ani jednego świętego, poza Maryją Panną, który nie zaznałby także grzechu i który nigdy by nie upadł. Drodzy przyjaciele, Chrystus interesuje się nie tyle tym, ile razy w życiu chwiejemy się i upadamy, ale raczej ile razy z Jego pomocą powstajemy. Nie wymaga niezwykłych działań, ale chce, aby Jego światło jaśniało w was. Nie wzywa was, abyście byli dobrzy i doskonali, ale ponieważ to On jest dobry i chce uczynić was swymi przyjaciółmi. Tak, wy jesteście światłem świata, gdyż Jezus jest waszym światłem. Jesteście chrześcijanami nie dlatego, że dokonujecie rzeczy szczególnych i niezwykłych, ale dlatego, że On – Chrystus jest waszym, naszym życiem. Wy jesteście świętymi, my jesteśmy świętymi, jeśli pozwalamy Jego łasce działać w nas.

 
Jeśli chcemy zobaczyć oblicze Boga, to oblicze, które nadaje sens, solidność, pogodę ducha naszej drodze życiowej, musimy iść za Chrystusem, ale nie tylko wtedy, kiedy Go potrzebujemy, kiedy znajdujemy trochę czasu pośród tysiąca codziennych zajęć. Cała nasza egzystencja powinna być ukierunkowana na spotkanie z Nim, na miłość wobec Niego. Centralne w niej miejsce powinna mieć także miłość bliźniego, ta miłość, która w świetle krzyża pozwala nam rozpoznać oblicze Jezusa w ubogim, słabym, cierpiącym. Jest to możliwe tylko wówczas, gdy prawdziwe oblicze Jezusa staje się nam bliskie w słuchaniu Jego Słowa, a zwłaszcza w tajemnicy Eucharystii. W Ewangelii św. Łukasza znamienny jest fragment mówiący o dwóch uczniach zmierzających do Emaus, którzy rozpoznali Jezusa przy łamaniu chleba. 

Oto, drodzy bracia, podstawa naszego pokoju: pewność, że w Jezusie Chrystusie kontemplujemy blask oblicza Boga Ojca, że jesteśmy synami w Synu, że w ten sposób na drodze życia jesteśmy tak bezpieczni, jak dziecko w ramionach Ojca dobrego i wszechmocnego. Blask oblicza Pana nad nami, który udziela nam pokoju, jest ukazaniem Jego ojcostwa. Pan kieruje ku nam swoje oblicze, ukazuje się jako Ojciec i obdarza nas pokojem. Na tym polega istota tego głębokiego pokoju, „pokoju z Bogiem” , który jest nierozerwalnie związany z wiarą i łaską, jak pisze święty Paweł do chrześcijan w Rzymie (por. Rz 5, 2). Nic nie może wierzącym zabrać tego pokoju, nawet trudności i cierpienia życiowe. W rzeczywistości, cierpienia, doświadczenia i ciemności nie niszczą, ale powiększają naszą nadzieję, nadzieję, która nie zawodzi, ponieważ „miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5, 5).

Każdy więc powinien zapytać siebie samego, jakie miejsce ma Bóg w moim życiu. Czy On jest Panem czy ja sam? Przezwyciężyć pokusę podporządkowania Boga sobie i swoim interesom lub umieszczenia Go z boku i nawrócić się na właściwy porządek priorytetów, aby dać Bogu pierwsze miejsce – jest to droga, którą musi przejść każdy chrześcijanin. „Nawracajcie się” – to zaproszenie, które wielokrotnie usłyszymy podczas Wielkiego Postu, oznacza naśladowanie Jezusa w taki sposób, aby Jego Ewangelia była praktycznym przewodnikiem w życiu; oznacza pozwolić, aby Bóg nas nawracał, przestać myśleć, że to my jesteśmy jedynymi budowniczymi naszej egzystencji; oznacza uznać, że jesteśmy stworzeniami, które zależą od Boga, od Jego miłości i jedynie „tracąc” nasze życie w Nim, możemy je zyskać. A to wymaga dokonywania naszych wyborów w świetle Słowa Bożego. Dzisiaj nie można już być chrześcijanami tylko na skutek tego, że żyjemy w społeczeństwie, które ma swoje chrześcijańskie korzenie. Także ci, którzy urodzili się w rodzinie chrześcijańskiej i otrzymali religijne wychowanie, każdego dnia muszą odnawiać swój wybór bycia chrześcijaninem, dawać Bogu pierwsze miejsce wobec pokus proponowanych nieustannie przez zsekularyzowaną kulturę, wobec krytycznego osądu wielu współczesnych /ludzi/. Próby, którym nowoczesne społeczeństwo poddaje chrześcijan, są istotnie liczne i dotykają życia osobistego i społecznego.


Mojżesz prosi wówczas Boga, aby się objawił, aby mu pokazał swoje oblicze. Jednak Bóg nie pokazuje oblicza, objawia raczej swoją istotę, pełną dobroci, tymi słowami: «Jahwe, Jahwe, Bóg miłosierny i łagodny, nieskory do gniewu, bogaty w łaskę i wierność» (Wj 34, 6). Takie jest oblicze Boga. To określenie siebie, dane przez samego Boga, objawia Jego miłosierną miłość: miłość, która pokonuje grzech, przesłania go, eliminuje. I zawsze możemy być pewni tej dobroci, która nas nie opuszcza. Trudno o jaśniejsze objawienie. Mamy Boga, który rezygnuje ze zniszczenia grzesznika i który chce objawić swoją miłość w sposób jeszcze głębszy i zdumiewający właśnie w obliczu grzesznika, aby zawsze dać możliwość nawrócenia i przebaczenia.


(...) Niektórzy, spoglądając na Kościół, zatrzymują się na jego aspekcie zewnętrznym. Kościół jawi się wówczas tylko jako jedna z wielu organizacji w społeczeństwie demokratycznym, w którym – zgodnie z jego normami i przepisami – nawet postać tak trudna do zrozumienia jak „Kościół” winna być następnie oceniana i traktowana. Jeśli później dochodzi jeszcze bolesne doświadczenie, że w Kościele są ryby dobre i złe, pszenica i kąkol, i jeśli spojrzenie zatrzyma się na rzeczach negatywnych, wówczas już się nie dostrzega wielkiej i pięknej tajemnicy Kościoła

(...) manifestujecie swą wiarę i o niej świadczycie,  o radości bycia chrześcijanami, przynależenia do Kościoła. Jest to radość, która wypływa ze świadomości, że otrzymaliście od Boga wielki dar, właśnie wiarę, dar na który nikt z nas nie mógł sobie zasłużyć, ale został nam darmo dany i na który odpowiedzieliśmy naszym „tak”. Jest to radość uznania siebie za Boże dzieci, odkrycia, że jesteśmy zawierzeni w Jego ręce, poczucia że jesteśmy przyjęci miłującym uściskiem, podobnie jak matka, która podtrzymuje i obejmuje swoje dziecko. Ta radość, która ukierunkowuje drogę każdego chrześcijanina jest oparta na osobistej relacji z Jezusem, relacji, która ukierunkowuje całą ludzką egzystencję. To On jest w istocie sensem naszego życia, Ten, ku któremu warto skierować swe spojrzenie, aby być oświeconym Jego prawdą i móc żyć w pełni. Rozpoczynająca się dzisiaj dla tych dzieci droga wiary jest zatem oparta na pewności, na doświadczeniu, że nie ma nic większego, niż poznać Chrystusa i przekazywać innym  przyjaźń z Nim. Tylko w tej przyjaźni wyzwala się naprawdę wielki potencjał człowieczeństwa i możemy doświadczyć tego, co jest piękne, i tego, co wyzwala (por. Homilia podczas Mszy na początku swego pontyfikatu, 24 kwietnia 2005 r.). Ten, kto tego doświadczył nie jest skłonny do rezygnacji za nic w świecie ze swej wiary.